wtorek, 30 grudnia 2014

Piekło Azkabanu

   Było zimno, przeraźliwie zimno i tak od trzynastu lat. W pomieszczeniu panował zaduch, śmierdziało stęchlizną. Nie było okien, a więc nie było też światła. Wilgotna posadzka, wiecznie kleiła się niezidentyfikowaną substancją. Może łzami skazańców?
    Bellatrix spędziła tu część swojego życia, a wszystko przez Niego. Wszystko dla Niego. Była najwierniejsza, najbardziej oddana i zawsze w głębi marzyła, że On kiedyś pokocha ją tak, jak ona Jego. Jednak teraz siedząc w zamknięciu, karciła się za te myśli. Czarny Pan odszedł. Nikt jej nie uratuje. W najlepszym wypadku umrze, a modliła się o to codziennie. Chciała, żeby to się skończyło. Jeśli po śmierci jest życie, ona z pewnością trafi do piekła. Nawet to byłoby lepsze. Ściany Azkabanu widziały więcej łez, słyszały więcej próśb, niż ściany niejednego kościoła.
   Pierwsze lata były najłatwiejsze. Miała wtedy jeszcze dużo sił i o wiele więcej wiary w swojego mentora, jednak On nigdy nie przyszedł. Z każdym kolejnym rokiem, traciła nadzieję, traciła wszystko w co wierzyła. Nieraz błagała, płakała, modliła się do boga, w którego nigdy nie wierzyła. Wszystko na próżno. Dementorzy karmili się jej cierpieniem, jej łzami. Obdzierali ją z każdego radosnego wspomnienia, z każdej optymistycznej myśli. W końcu stała się wrakiem. Bała się spać w obawie o resztki rozumu. Nie chciała otwierać oczu. Ciemna, ciasna cela zaczęła ją przerażać. Gardło miała zdarte od bezustannego krzyku, włosy powyrywane w rozpaczy, paznokcie połamane od wbijania w kamienną posadzkę. Cały czas słyszała upiorny świst Dementorów, cały czas czuła ich lodowaty oddech. Była tu sama, już na wieczność. Nic jej nie zostało, tylko ból i cierpienie. Tak strasznie chciała umrzeć, tak bardzo tego pragnęła.
    Po dziesięciu latach przestała się bronić, poddała się zupełnie. Nie miała już siły walczyć ani wierzyć. Może to było złudzenie, ale miała wrażenie, że z każdym dniem staje się coraz chłodniej. Długa izolacja od świata pomieszała jej w głowie. Zdawało jej się, że ściany kurczą się i naśmiewają z jej beznadziejności. Zaczęła słyszeć głosy. Kazały jej skakać z okna, ale okna nigdzie nie było, choć czasem miała wrażenie, że widzi wyjście - szklane drzwi, za którymi stał jej Pan i rodzina.
   Nie wiedziała już co jest rzeczywistością, a co fikcją. Mieszało się jej w głowie. Widziała ludzkie cienie, powykrzywiane pod dziwnymi kątami. Tańczyły nieraz pod sufitem. Słyszała ich krzyki, śmiech i szloch. Widziała kolorowe kształty, obijały się o nią, wirując po posadzce. Bała się ich, choć kiedyś nie bała się niczego. Miała wrażenie, że chcą jej zrobić krzywdę. Starała się zawsze czuwać, jednak ciągle padała z przemęczenia. Nawet wtedy nie była spokojna. Targały nią drgawki, dławił przeraźliwy ziąb. Nie raz nie mogła oddychać. Miała nadzieję, że się udusi, ale to zawsze ustępowało.
   Gdyby miała siły, uniosłaby naznaczony przegub, by znów móc błagać swego Pana o pomoc. Chciała wierzyć, że jest to jeszcze możliwe, ale z każdym dniem traciła nadzieję i kiedy myślała, że wszystko stracone, nadeszła ta chwila.
   Poczuła ukłucie, ból rozchodził się po całej długości ręki. Wydała zduszony okrzyk zachwytu, wykrzywiając twarz niemal w ekstazie. Tak, to właśnie jej Pan nadchodził. Wiedziała, że jej męka niebawem się skończy, bowiem Czarny Pan zawsze nagradzał najwierniejsze sługi. Zaśmiała się triumfalnie, pierwszy raz od czternastu lat. Bellatrix zawsze była najwierniejsza, najbardziej oddana, a teraz nadszedł czas zapłaty, upragniona wolność.